Nie należy wykorzystywać sprawy reparacji do polaryzowania Polaków.
Nie chciałbym dziś na tych łamach rozstrzygać, czy współczesnej, demokratycznej Polsce należą się odszkodowania za ogrom bestialstwa i zniszczeń, jakich dokonali Niemcy podczas drugiej wojny światowej. Raczej wesprę się posiadaną wiedzą, jaka wynika z publikowanego przez nas w czwartek sondażu: Polacy są w tej sprawie podzieleni niemal na pół. Czyżby dlatego, że ktoś kwestionuje nasze, polskie straty? Nie sądzę, żeby się taki znalazł, poza kompletnymi ignorantami i ludźmi złej woli.
A zatem nie chodzi o fakty. Te są bezsporne. Hitlerowskie Niemcy wymordowały ponad 5 mln ludzi, więcej niż jedną siódmą populacji przedwojennej Polski. Zniszczyły polskie miasta i znaczną część majątku narodowego. Z tym trudno dyskutować. Nie chodzi też pewnie o pojawiający się czasem w Polsce i Niemczech argument, że rekompensatą za zniszczenia były niemieckie tereny przekazane Polsce przez aliantów po 1945 roku. W europejskiej tradycji politycznej przesuwanie spornych granic nie miało wiele wspólnego z płaceniem trybutów po przegranej wojnie.
Wiele krajów poszkodowanych w latach 1939–1945 podejmuje działania w sprawie reparacji. Polska też ma do tego prawo
O co może zatem chodzić tym Polakom, którzy nie popierają starań o reparacje? To nie jest trudne do ustalenia. Boją się, że PiS podejmuje ten temat na potrzeby bieżącej krajowej polityki; że wpisana w cykl antyniemieckiej retoryki partii prezesa Kaczyńskiego sprawa reparacji może pobudzać antyeuropejskie emocje, poczucie rewanżyzmu czy wymierzoną w sąsiadów ksenofobię. Na koniec, że to element odpłaty Berlinowi za to, iż pod brukselskim szyldem Unii Europejskiej próbuje kosztem mniejszych narodów zbudować kolejną Rzeszę. Taką wizję zaborczych Niemiec sufluje PiS Polakom od dawna.
Naprzeciw tej domniemanej roli naszego sąsiada stoi inna wizja Republiki Federalnej: kraju sojuszniczego, sprzyjającego Polsce i największego partnera naszej gospodarki. Zwolennicy tej interpretacji relacji z Berlinem boją się, że postulat reparacji narazi na szwank polsko-niemieckie pojednanie, z trudem wywalczone przez ostatnie dekady.
Po której stronie stoimy? Jak zwykle po stronie wyważenia, pragmatyzmu i polskiej racji stanu. Wiele krajów poszkodowanych w latach 1939–1945 podejmuje działania w sprawie reparacji. Polska też ma do tego prawo. Trzeba jednak prowadzić to dzieło bez nadmiernych emocji, bez dęcia w trąby, bicia w tarabany na forach prawniczych i państwowych. I nie wykorzystywać tej sprawy do polaryzowania Polaków, choć taki jest zapewne zamysł PiS. Jeśli kwestia reparacji ma być zaczynem kolejnej wojny polsko-polskiej, będzie to ze stratą dla polskiej demokracji.